środa, 15 lipca 2015

Cudze chwalicie... - czyli służba zdrowia po szwedzku

Rzadko albo i w ogóle mówimy dobrze o naszym kraju.

Bo i po co?  Jest źle i daleko nam do Zachodu. Amen.

Dopiero jak nasi rodacy zaczęli podróżować do Wielkiej Brytanii i wracali do Polski na np. wyrwanie zęba, operacię stopy lub poród (tak, tak, niektóre ciężarne potrafią wrócić do kraju nawet na poród, mimo iż rodzić po ludzku w Polsce się nie da). Oczywiście, można to zwalić na barierę językową lub różnice kulturowe, ale chyba znaleźć polskiego lekarza na Wyspach nie jest już trudno...

Ot taka moja mała historia ze Szwecji, gdzie służba zdrowia jest na najlepszym poziomie ever... I co przerażające nigdzie nie jest lepiej niż tutaj.

Usiądźcie więc dziatki i słuchajcie:

Miałam ból brzucha, dość niepokojący ból, który nie przechodził przez kilka dni. Zadzwoniłam więc do najbliższej przychodni w Sztokholmie i to usłyszałam:
"Niestety nie przyjmujemy nowych pacjentów, nasza przychodnia jest przeładowana, nie mamy czasu nawet dla naszych stałych pacjentów."
"Więc co mam zrobić?"
"Wcześniej korzystałaś z przychodni w Solnej, zadzwoń tam, oni mają obowiązek cię przyjąć, nawet jeśli się przeprowadziłaś."

Anna dzwoni do Solnej.
"Nie ma sprawy, możemy cię przyjąć, ale czas oczekiwania jest dość długi."
"Jak długi?"
"Miesiąc"
"Miesiąc?! Do lekarza rodzinnego? Ale mnie brzuch boli teraz, nie za miesiąc!"
"Niestety, ale nic nie mogę dla ciebie zrobić. Zadzwoń do swojej poprzedniej przychodni w Lidingo."

Zirytowana Anna dzwoni do Lidingo:
"Nie mamy miejsca dla naszych pacjentów, a ty zrezygnowałaś z naszej przychodni jakiś czas temu, więc nie mogę ci pomóc."
"Co mam zrobić? Gdzie ma iść? Nikt nie chce mnie przyjąć!"
"Zadzwoń do jeszcze poprzedniej przychodni."
"A możesz przypomnieć mi gdzie to było?" spytałam przekornie.
"Już sprawdzam. To była przychodnia w... w... o..."
"Możesz przeczytać to głośno?"
"W... w Lulea."
Lulea to miasto 1000 km na północ od Sztokholmu, niecałe 100km na południe od Koła Podbiegunowego. Mimo tego żadnej pomocy nie uzyskałam. Pomyślałam po polsku: "Może przejdzie samo."

Nie przeszło.

Po tygodniu trafiłam na pogotowie z ostrym bólem w dole brzucha. Jednak na tym się nie skończyło. Pani pielęgniarka na pogotowiu zmierzyła mnie wzrokiem (chyba miała w nim rentgena) i powiedziała:
"Ból brzucha to pewno ginegologia. My tutaj mamy dużo pacjentów. Idź na ginekologię."
"Ale ja nie mogę chodzić."
"Chcesz wózek inwalidzki?"
(Dodam tylko tak pobocznie, że wizyta na pogotowiu to koszt niezależnie czy się jest ubezpieczonym czy nie 400 szwedzkich koron, czyli ok. 40 EURO).

Doczołgałam się na ową ginekologię, po ok 2 godzinach miałam zrobione USG jamy brzusznej i (Hurra!) jest diagnoza:
"Właściwie to nie jestem pewny co ci jest. Widzę dużo płynu i krwi w jamie brzusznej w zatoce Douglasa. To powoduje ból. Masz gdzieś krwotok wewnętrzny. Nieduży, ale może się okazać, że jest niebezpieczny. Ze względu na to, że jestem ginekologiem powiedziałbym, że to chyba pękła duża cysta, ale nie widzę miejsca na jajniku, które mogłoby być źródłem. Widzisz ja jestem ginekologiem, a ty powinnaś iść do chirurga."

Zaproponował, że zostawi mnie na noc w szpitalu, ale nie chciałam. Wyszłam ze szpitala, bez pomocy bez leków, bez niczego. Chciałam być już w domu. Czułam się sponiewierana jak pies...

Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz